Fragment relacji Artura Gruszeckiego z Królestwa Polskiego z podróży w 1897 roku do Górnego Śląska (fragment opisujący Sosnowiec – Modrzejów – Mysłowice). Ukazał się w "Kurierze Warszawskim" nr 168 w roku 1897 oraz w książce opracowanej przez Andrzeja Zielińskiego "Górny Śląsk i Zagłębie w dawnych opisach", wyd. "Śląsk", 1984.

            Z dymów, ścielących się poziomo, z mgieł, płynących leniwo, zarysował się Sosnowiec, miejscowość przemysłowo-fabryczna z 40 000 mieszkańców, nosząca dotychczas w aktach urzędowych tytuł wsi.

            Gwizd maszyn parowych, przytłumione echa pracy fabrycznej, turkot wozów ładownych, liczne pociągi towarowe świadczą, że znajdujemy się w środowisku przemysłowym, że tu odbywa się nieustanna pogoń za rublem. Życie wre, ale jakieś nienaturalne, gorączkowe, niepewne jutra, niby na wielkiej giełdzie, na której można wszystko zyskać i wszystko stracić, i wszystko sprzedać i wszystko kupić. Ta jednostronność zajęcia handlowo-pieniężnego nadaje i całej miejscowości i ludziom charakter odrębny. Na to, co się nazywa estetyką, wygodą, przyjemnością, dla ogółu mieszkańców Sosnowca nie ma miejsca.

            Ulice brudne, błotniste, z wybojami głębokimi, mają po bokach to ładne kamienice z lustrzanymi szybami, to znów nędzne domki lub sklecone budy mieszkalne z całym zaniedbaniem chwilowego popasu, z niedbałością o jutro lub o jaką taką wygodę. Równocześnie liczne druty, poprzerzucane przez ulice przepaściste, istne zbiorniki śmieci, gnijących resztek i błota, łączą różne biura i prywatne mieszkania siecią telefoniczną, rozsyłają światło elektryczne, zespalają telegraficznie Sosnowiec z całą Europą, a to zestawienie ostatnich wynalazków technicznych z barbarzyństwem tła nadaje całej miejscowości coś sztucznego, chwilowego, jakby nie mającego trwałej podstawy bytu.

 sosnowiec dworzec

Sosnowiec – dworzec kolejowy przełom XIX-XX w. (ze strony: 41-200.pl)

 

Po drodze wyboistej, na której powóz zapada po osie w błocie, poprzez lasek martwy, dziwaczny i smutny, z nagimi, cienkimi pniami sosnowymi, z ubogimi, anemiczno-zielonymi koronami, zostawiając na lewo liczne fabryki z potwornie wysokimi kominami czerwonymi, dojeżdżamy do małej miejscowości pogranicznej Modrzejowa, połączonego długim drewnianym mostem z miasteczkiem śląskim Mysłowicami.

 

Drewniany most na Czarnej Przemszy. Widok z Modrzejowa na Mysłowice, początek XX w.

 

Cicha, głęboka już spławna, a jeszcze nie uregulowana Przemsza stanowi pas pograniczny pomiędzy Królestwem Polskim a Śląskiem pruskim. Z drewnianej budki na środku mostu wygląda jaskrawo pomalowana figura św. Jana [Nepomucena], wpatrzonego nieruchomie na zachód, na kopalnie węgla śląskiego. Przechodzących wita uprzejmie na końcu mostu strażnik pruski stereotypowym:

- Gut Morgen! Haben's etwas zu verzollen? [tłum. z niem. Dzień Dobry! Czy ma pan coś do oclenia?]

            I wchodzimy w schludne, czyściutkie, doskonale wybrukowane Mysłowice, z ładnymi piętrowymi kamienicami, z licznymi bogatymi wystawami sklepowymi, z doskonałymi piwiarniami, marnymi kawiarniami, lichymi wystawami strojów kobiecych. Po niechlujnym i zatęchłym Sosnowcu zdają się być one arcydziełem wykwintu, smaku, elegancji i czystości. Ludzie w bucikach lśniących, nie spętani kaloszami wyżej kostek, w ubraniach czystych, idą spokojnie, miarowo, witają się z uprzejmym uśmiechem, rozmawiają bez gorączki słów i gestów, załatwiają interesa pieniężne spokojnie, z rozmysłem, z niezachwianą wiarą w uczciwość wzajemną. Znać na nich systematyczność życia i pewność siebie; wszyscy noszą wspólne piętno wychowania w jednej szkole, w jednym szeregu i jednym porządku. […]

 

Wilhelmsplatz (obecnie Plac Wolności) na drodze do dworca kolejowego, przełom XIX i XX w.

 

Szeroka ulica, wysadzona cienistymi drzewami, prowadzi na dworzec. Na dobrych, gładkich chodnikach te same postaci Niemców z jednostajną uprzejmością na twarzy; bokiem ulicą, tuż koło chodników, przechodzą szybko gromadki mężczyzn w strojach kusych rolników i robotników, kobiety w krótkich, szerokich suto fałdowanych spódnicach, z koszyczkami, z torbami w ręku, często w towarzystwie dzieci. Mówią cicho, lękliwie ze sobą, rzucając podejrzliwe spojrzenia na panów i panie chodnikowe.

            Wtem jedna z dziewczynek zawołała głośno:

            - Czy jeszcze daleko, muterko?

            - Cicho! - rozkazała matka – Zaraz dojdziemy.

            Toż to Ślązacy! Zbliżyłem się szybko, pytając o drogę do dworca kolei.

            - Was? Verstehe nicht! [tłum. z niem. Co? Nie rozumiem.]

            Na razie nie zrozumiałem przyczyny tej niemieckiej odpowiedzi, a uprzejmy Niemiec z chodnika wskazał mi drogę.

 

 

Dworzec kolejowy w Mysłowicach, początek XX w.

 

Sala restauracyjna II i III klasy była napełniona po brzegi, również pełna wielka hala, granicząca z kasą kolejową, stali tam robotnicy i okoliczni wieśniacy. Postaci niskie, krępe, najczęściej z wygolonymi twarzami lub małym strzyżonym wąsem, z tobołkami w ręku, czekali dzwonka.

            - Proszę o bilet do Bytomia.

Kasjer niemłody, wojskowo sztywny, spojrzał surowo i odpowiedział szorstko:

            - Versteh' nicht.

            Powtóżyłem żądanie.

            - Raume'ns Platz! Versteh' nicht! [tłum. z niem. Proszę ustąpić miejsca.]

            Dopiero wyjaśnienie, że przybywam z Królestwa, ułagodziło Niemca i skłoniło do wydania biletu na polskie żądanie. […]

Opracował: Karol Wieniawski, MDH.