Tradycje mysłowickich ewangelików

Zwyczaje dnia powszedniego

 

W czasie, kiedy przyglądamy się tradycjom mysłowickich ewangelików, łatwo dostrzec, jak mocno są one zanurzone w zjawisku, które określamy mianem śląskości. Pomimo pewnych różnic, łatwo dostrzegamy ten wielki, wspólny mianownik, jakim są tradycje mieszkańców naszego miasta. Ta śląskość emanuje zarówno od mieszkańców katolickich jak i ewangelickich, bez względu na to, czy mają rodowód od wieków mysłowicki, czy też przybyli do nas po 1922 roku z tzw. Zaolzia. W końcu to też część Śląska Cieszyńskiego, który jest fragmentem Śląska Górnego.

 

Dzień ewangelika zaczynał się od modlitwy. Zazwyczaj rodzice mobilizowali dzieci, by klękały, robiły znak krzyża i odmawiały modlitwy. Oczywiście Ojcze nasz i Aniele Boży stróżu mój. Znamy je wszyscy. Podobnie kończono dzień – znowu na kolanach odmawiano wieczorem modlitwy, dziękując Bogu za przeżyty dzień. Modlitwy towarzyszyły też ewangelikowi w czasie posiłków. Zarówno przed jak i po jedzeniu odmawiano je. Zwłaszcza w czasie wspólnych posiłków (śniadania i często obiady w tygodniu każdy jadł osobno) modlono się wspólnie. Zazwyczaj modlitwy odmawiał ojciec rodziny, chociaż czasem zapraszał do prowadzenia żonę lub dzieci, gdy już były w odpowiednim wieku. Zazwyczaj była to modlitwa typu „Panie Boże pobłogosław te dary, którenam dajesz do jedzenia”. Po jedzeniu modlono się często krótką modlitwą typu „Dziękujemy Ci Panie Boże za te dary, które nam spożyć dałeś”. Czasami modlono się czytając stosowny fragment Pisma Świętego lub Psalm.

 

zwyczaje chleb

W ewangelickich rodzinach w wielkim szacunkiem podchodzono do chleba,
dlatego bochenek znaczono znakiem krzyża.

 

Bardzo ważne były wspólne posiłki. O ile w ciągu tygodnia, z racji pracy, szkoły czy innych obowiązków, nie zawsze się udawało zjeść wspólny obiad, o tyle niedzielny wspólny obiad był w jakiś sposób świętością. Wtedy cała rodzina gromadziła się przy stole i wspólnie spożywała posiłek. Podobnie było z niedzielnym śniadaniem i kolacją, o ile było to możliwe, gdyż często w niedzielę chodzono w gości lub gości przyjmowano. W tygodniu na to nie było czasu. Oczywiście w niedzielę jadło się lepsze jedzenie. Na obiad był typowy śląski zestaw czyli nudelkzupa (rosół ze swojskim makaronem), kluski, modro kapusta i mięso, a w święta rolada. W tygodniu jadło się skromniej. Na stołach królowały zupy jarzynowe, wodzionka, pańćkraut czyli ciapkapusta (kapusta gotowana i tłuczona z ziemniakami i zasmażką), kartofle z kwaśnym mlekiem, bratkartofle z jajkiem. W soboty często żur. Moja rozmówczyni, pani Małgorzata Ściuk z domu Lipus często nazywa takie skromne jedzenie słowem „oklyjbiyda”. Warto podkreślić, że ewangelicy w piątki poszczą. Zatem w tym dniu na stołach domino-wały sery, a na obiad ryba.

 

W ewangelickich rodzinach pod-chodzono z wielkim szacunkiem do jedzenia, zwłaszcza do chleba. Dlatego zanim napoczęto bochenek, znaczono go znakiem krzyża. Także, gdyby spadł kawałek chleba na podłogę, całowano go z szacunkiem.

 

Tak jak w każdej śląskiej rodzinie, kuchnia była dawniej głównym miejscem, w którym koncentrowało się życie rodziny. Nie tylko tu gotowano i jedzono posiłki, ale także odpoczywano, wykonywano wspólne działania, rozmawiano itp. W pokojach spędzano bardzo mało czasu.

 

Tak jak u katolików, ewangelicy dbali, by w sobotę przygotować dom na niedzielne święto. Sprzątano mieszkanie. W familokach istniał zwyczaj, że wspólnie sprzątano klatkę schodową. Często pieczono chleb i kołocz – kobiety wyrabiały ciasto, układały w słomiankach do wyrośnięcia, a kołocz w blachach i zanoszono do piekarza. Na Piasku, gdzie mieszkała pani Małgorzata zanoszono ciasto do piekarni pana Ścigały. Ludzie także sami wędzili sobie kiełbasy i szynki. Na uroczystości. Pachniało wtedy w całej okolicy. Ważne były wspólne działania, które cementowały rodzinę. Do takich należały z pewnością przygotowanie kapusty na zimę. Po zakupie główek, trzeba było ją pokroić (służyła doi tego krônżalnica czyli duża szatkownica) i ubić z solą w beczce. Jak w piwnicy stała beczka z kapustą a w grôdzy (czyli skrzyni na ziemniaki) były kartofle, uważano, że są przygotowani do zimy.

 

Innym trudnym działaniem było pranie. Stosowano specjalne wielkie gary do gotowania bielizny. Prano na waszbretach (tarka) lub w drewnianej konstrukcji, w której przy pomocy specjalnej rączki pocierano pranie. Moja babcia nazywała to kobyltokiem. W latach 60. XX wieku zaczęły się pojawiać pralki Franie. Dawniej rodziny miejskie – także ewangelickie miały swoje ogródki, gdzie uprawiano grządki. Hodowano także zwierzęta – kury dla jajek i mięsa, gęsi dla pierza, króliki i kozy. Zajmowały się nimi zazwyczaj dzieci. Obierki z ziemniaków zanoszono zazwyczaj do tego sąsiada, który hodował świnię (tak, w mieście także hodowano to zwierzę). Wtedy po świniobiciu od tego sąsiada rodzina otrzymywała krupnioki. Skoro partycypowała w utrzymaniu świni to się należy. Przyzwoitość musi być.

 

Tomasz Wrona

 

Jeżeli państwo pamiętacie jakieś ciekawe zwyczaje z naszego regionu, proszę o przysłanie informacji na adres redakcji „CT” lub mój mailowy: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

Co Tydzień, nr 24/1238 - 18 czerwca 2015 roku, Mysłowice, Imielin, Chełm Śl.

http://mysnet.pl/