1993

Mysłowice - miasto mojej młodości.

odc. 2

Dalszy tok I wojny światowej śledzonej okiem dziecka (1917-1918).

Obowiązek szkolny to kres beztroski dziecka. W roku 1917 przekroczyłem próg szkoły. Przypadło mi jak zresztą dzieciom całej dzielnicy miasta usytuowanej w pobliżu Seminarium Nauczycielskiego (wówczas - przy ulicy Seminaryjnej), uczęszczać do ćwiczeniówki przy tej średniej szkole. Adepci stanu nauczycielskiego mogli praktycznie ćwiczyć się w pedagogice nauczania dzieci. Gmach seminarium oddano do użytku krótko przed wybuchem I wojny światowej.

 

mickiewicza 01 Seminarium Nauczycielskie ok. 1914 r. na obecnej ul. Mickiewicza.

 

Pamiętam, gdy jako 6-letni brzdąc wszedłem do klasy szkolnej i zająłem ławkę. Dziwne, ale do dziś pamiętam specyficzny zapach pomieszczenia. Rozróżniałem zapach tabliczki łupkowej z rysikiem. Kałamarz, pierwsze zeszyty, ołówek i inne przedmioty utrwaliły w mej pamięci kolejne zapachy. Nauczycieli-wychowawców stałych nie pamiętam, gdyż z powodu powołań do wojska istniała fluktuacja personelu nauczającego. Przypuszczam, że było to ze szkodą dla regularnej nauki. Przyszli adepci stanu nauczycielskiego, nieraz w mundurze wykładali dwa do trzech tygodni i znikali. Jednak klasy nie były tak wypełnione uczniami, jak to miało miejsce w szkole powszechnej przy Placu Wolności. Dlatego nauczyciele dorywczy mogli jednak więcej uwagi poświęcić poszczególnym dzieciom. Z tego okresu utkwiły mi w pamięci różne pieśni, których uczyli nas przygrywając melodię na skrzypcach. Do dziś pamiętam dwie zwrotki pięknej pieśni zaczynającej się od słów:

Was frag ich viel nach Geld und Gut,

wenn ich zufrieden bin...

Po co pytać o pieniądze i dobra,

gdy jestem zadowolony...

Albo pieśń:

Das Wandern ist des Mullerslust.

Wędrowanie jest przyjemnością dla młynarza.

Uczono nas też pieśni pruskiego patriotyzmu - na przykład:

Ich bin ein Preusse erkennt Inhr meine Farbe,

das Hemde flattert schwarz, weiss, rot voran

Ich bin ein ein Preusse und will ein preussen sein...

Jestem Prusakiem, poznajcie mój kolor,

koszula łopoce czarnym, białym i czerwonym kolorem,

Jestem Prusakiem i pragnę Prusakiem pozostać...

Wielu nie wie, dlaczego Prusacy mieli chorągwie państwowe w kolorze czarno-biało-czerwonym. Pochodzi to stąd, że siostra Zygmunta Starego, Zofia Jagiellonka poślubiła księcia Ansbach Hohenzollern. Syn jej, Albrecht jako ostatni Wielki Mistrz Krzyżacki usiłował zerwać z zależnością jako wasal króla polskiego - sprzymierzył się z Maksymilianem I Cesarzem Austrii i z Wielkim Księstwem Moskiewskim przeciw Polsce. Pokonany - za zgodą króla polskiego - sekularyzował się i stał się księciem Prus Wschodnich. Jako wasal króla polskiego musiał przyjąć barwy białą i czerwoną na swych sztandarach, ale ze względu na krzyżacki rodowód księstwa, dodał do tych barw kolor czarny. Ponieważ nie miał potomstwa, uzyskał w roku 1563 rozszerzenie prawa dziedziczenia lenna Prus Wschodnich dla linii elektorskich Hohenzollernów Brandenburskich. Gdy Fryderyk II w latach 1740-1745 zawładnął Śląskiem, a zwłaszcza przy rozbiorze Polski zajął Pomorze Wschodnie, Prusy Zachodnie i Wielkopolskę, barwy czarno-biała-czerwona stały się i dla Śląska na sztandarach Państwa Pruskiego obowiązujące.

W szkole uczono nas też pieśni:

Der Keiser ist ein lieber Mann,

Er wohnet in Berlin...

Cesarz jest miłym panem, On mieszka w Berlinie...

 

oswiecimska 01Ul. Oświęcimska w latach 60-tych XX w.

 

Jako chłopak szkolny poznawałem także lepiej miasto Mysłowice. Już jako przedszkolak musiałem codziennie iść ulicą Kronprinzenstrasse (Oświęcimską), obok starego cmentarza pod most kolejowy, a potem koło kościoła N. Serca Pana Jezusa do przedszkola w klasztorze sióstr Boromeuszek. Klasztor ten wtedy nazywał się Josefsstift. Klasztor był blisko czcigodnego kościoła Najświętszej Marii Panny. Czasem zapuszczałem się ulicą Bytomską w kierunku kościoła św. Krzyża. Tam było rozwidlenie na Piosek i pod most kolejowy obok kopalni węgla. Takie rekonesanse ciekawiły mnie ogromnie... Do przedszkola udawałem się także inną drogą, przechodząc przez most nad koleją, obok dworca i poczty, dalej ulicą obok kościoła ewangelickiego, a po drugiej stronie obok walcowni cynku (Zinkwalzwerk), magistratu na Placu Wolności, i ulicą Grunwaldzką obok kościoła farnego do klasztoru. W niektóre niedziele Ojciec zabierał mnie na most w kierunku Modrzejowa i Niwki, miejscowości usytuowanych po drugiej stronie czarnej Przemszy.

 

Starokoscielna 01Obecna Ulica Starokościelna ok 1912 roku, po lewej klasztor.

 

bytomska 01 Ulica Bytomska około 1910 roku

 

Najchętniej jednak wybierałem się drogą koło dworca, pod "Most Westchnień", którędy przechodzili na stację emigranci wyjeżdżający z Galicji w daleki świat. Potem szło się promenadą - bardzo pielęgnowaną, - obok stawu, w którym błyskały się rybki o złotej poświacie. Gdy nawałnice deszczów zalały łąkę obok stawu, można było złapać kotłujące się w wodzie traszki. Po tym szło się obok boiska klubu "Mysłowice 06", aby następnie przejść koło zagajnika brzozowego z Męką Pańską w kierunku zamku Sułkowskich w Słupnej. Przed męką Pańską był tunel z cuchnącą wodą, której wylot pod koleją wychodził w pobliżu ul. Oświęcimskiej. Jako starszy przechodziłem tym tunelem na drugą stronę i stąd wychodziło się na zagłębiony teren obok cmentarza ewangelickiego. Od zamku Sułkowskich dochodziło się do ogrodu przy restauracji przy trójkącie Trzech Cesarzy. Dalej szło się po pagórkach na wzgórze, na którym Niemcy wybudowali potężną wieżę na cześć kanclerza von Bismarcka. Z tej wieży można było oglądać głębie Cesarstwa Rosyjskiego oraz Cesarstwa Austriackiego. Przy odpowiedniej pogodzie przez lornetkę można było oglądać zarysy Krakowa, zwykle spowite mgłą odległości. Opodal wieży szła nitka kolejowa przez wysoki most nad rzeką w kierunku Krakowa.

 

 

powstancow 01Ulica Powstańców widok z około 1905 roku

 

Wieża Bismarcka była najatrakcyjniejszym miejscem przy kącie Trzech Cesarstw, ściągającym licznych turystów. Od miasta płynęła Czarna Przemsza, a nad mostem kolejowym wpływała do niej Biała Przemsza, której wody były kryształowo czyste... Po lewej ręce od Białej Przemszy rozciągała się Rosja, na Prawo Austria. Granice z nimi stanowiła Czarna Przemsza i od niej na zachód ciągnęły się Niemcy. Wieżę Bismarcka wybudowano w roku 1907. Nie wiedzieli Niemcy, że za 15 lat nie będzie Kąta Trzech Cesarzy, bo powstanie Polska i odepchnie Niemcy na Zachód. Za mostem kolejowym na złączonymi rzekami był mostek żelazny dla pieszych. Łatwo można znaleźć się w przygranicznej miejscowości Jęzor.

Piękna była też ulica Mikołowska obok starego Cmentarza. Naprzeciw wejścia na cmentarz stała wtedy jeszcze okazała budowla drewniana, w której odpoczywał Napoleon, gdy wracał z Moskwy do Francji, kiedy w 1812 roku jego wojska uległy srogiej zimie. Dalej szlo się obok szpitala i uroczego gmachu gimnazjalnego. Paręset metrów dalej rozciągał się nowy cmentarz. Naprzeciwko głównej bramy nowego cmentarza wybudowano ogromny kompleks mieszkalny, który nazywał się "Bauferein". Szkoła urządzała czasem wycieczki ulicą Mikołowską, aż do miejskiego Janowa. Za cmentarzem dochodziło się aż do uroczego zagajnika, gdzie na skrzyżowaniu stała w cieniu drzew Męka Pańska. Na lewo szło się do lasu zwanego Ćmok. Tam urządzano często wycieczki szkolne i wiele organizacji tam też w cienistym lesie szukało ochłody.

 

Kat trzech Cesarzy 01Fotografia wykonana z dachu budynku Powstańców 23

 

Ulicą Oświęcimską maszerowały wtedy często potężne formacje wojskowe śpiewając smętną pieśń:

Tirolerland du bist so schoen,

Wer weiss ob wir uns wieder sehen.

Tyrolu, tyś tak piękną krainą,

Kto wie, czy cię jeszcze zoabczymy.

- a w refrenie śpiewano:

In der Heimat...

Do gibst ein Wieder sehen.

W Ojczyźnie się znowu zobaczymy.

Często też maszerowały formacje paramilitarne, a szczególnie skauci niemieccy, którzy nosili mundury i kapelusze z szerokimi rondami, z jednej strony wygięte w górę i umocowane kokardą. Najsmutniejsze były pochody jeńców rosyjskich. Ledwo powłóczyli nogami z głodu i wycieńczenia. Wtedy ludzie rzucali w ich szeregi surowe ziemniaki, co powodowało rozprężenie w szyku, bo zgłodniali jeńcy łapczywie je chwytali i zjadali. W uroczystości państwowe na ulicy Oświęcimskiej grupowali się żandarmi na rosłych koniach. Podziwiałem z otwartą buzią wspaniałe konie i żandarmów w powiewnych płaszczach, które odkrywały lśniące złotem guziki i odznaczenia na mundurach. Ale najwięcej podziwiałem iskrzące się złotem hełmy z orłem, zakończone strzelistą piką. Stąd nazywano te hełmy "Pickelhaube".

 

mikolowska 01Obecna ulica Mikołowska około 1914 roku

 

Obok naszego domu mieszkał żandarm niemiecki, który nazywał się Spalek (Spałek). Opowiadano, że zna język polski, bo pochodzi z Poznańskiego. Często wyjeżdżał na koniu do lasu i łapał rozproszonych żołnierzy rosyjskich. Nieraz widziałem, jak prowadził przed sobą jednego jeńca - czasem dwu. Mówiono, że za każdego złapanego jeńca otrzymywał wynagrodzenie. Żandarmów nazywaliśmy siandara. Oni bardzo dali się ludności we znaki.

Cała okolica zamieszkała wzdłuż pól, lasów i dołów po zapadłej kopalni, była dla dzieci niezwykle atrakcyjnym miejscem aby na łonie natury baraszkować.

W roku 1917 wojna odbiła się też na psychice dzieci, Strugaliśmy z drewna miecze, karabiny i rewolwery. Następnie wypowiedziała nasza ulica wojnę kolegom z Moltkestrasse (obecnie - Karola Miarki). Spotkaliśmy się pod lasem i z okrzykiem: Hurrra!... - biegliśmy naprzeciw. Lecz po powaleniu kilku chłopaków na ziemię pomagaliśmy im powstać i wracaliśmy do domu zgrzani i zziajani obejmując się za ramiona całkowicie zbratani.

Nadal potęgowała się bieda i niedostatek. Najdotkliwszą była Wigilia 24 grudnia 1917 roku. Nasza matka przygotowała nam kartoflankę z cebulą. Ojciec w tym czasie pełnił służbę na stawidle. Każdy z nas skosztował zupę i z niesmakiem położył łyżkę, gdyż zbierało się na wymioty. Matka zaszyła się w kącie i gorzko płakała, bo nie mogła dać dzieciom do spożycia czegoś sensownego. To już było apogeum nędzy... Poszliśmy spać - święta nie były lepsze. Jedliśmy placki upieczone na gołej blasze pieca. Ale w tej biedzie były też radosne przerwy - "lucida intervalla". Piętro niżej mieszkał w tej samej kamienicy pewien bezdzietny kolejarz. Nazywał się Zenger. Czasowo pracował z nim ojciec obok ewangelickiego cmentarza i obsługiwali obaj rozwidlenie torów na lewo w kierunku na Kraków, a prosto - na Oświęcim.

Pewnego razu Zenger woła do ojca:

- Walek! Chodź no tu!

Pokazał ojcu leżącego na torze zająca, któremu koło zmiażdżyło łeb. Ojciec powiada:

- Szkoda, bo zatruty.

- Od czego? - pyta Zenger.

- Od rdzy.

- Jeśli się boisz jeść, to szkoda, bo chciałem ci większą część oddać dla Twoich dzieci.

W naszym domu była uciecha, bo matka przyrządziła z zająca gulasz i mogliśmy sobie pojeść do syta. W lecie chodziliśmy po grzyby i jagody. W grzybobraniu Paweł, starszy brat, zawsze był rekordzistą - jeśli chodzi o ilość grzybów - konkurując z rówieśnikami zawsze wygrywał. Jakże nam smakowały grzyby przygotowane do spożycia przez matkę w różnoraki sposób. Pewnego razu szedłem w liczniejszej grupie na jagody. Przyłączył się do nas młodzieniec, który był seminarzystą w szkole dla nauczycieli. W czasie akcji natrafił na żmiję, uporał się z nią i przywiązał sznurkiem do garnuszka. Opowiadał, że musi wcześniej wrócić do szkoły, bo profesor umieści żmiję jako eksponat w słoju w spirytusie. Ktoś podchwycił jego powiedzenie o spirytusie i opowiedział nam następujące zdarzenie.

Pewien notoryczny złodziej, już kilkakrotnie stawał przed tym samym sędzią. Ten zauważył:

- Ileż to razy Ciebie już wsadziłem do paki? Jak się nazywasz?

- Jak mój ojciec.

- Kiedy się urodziłeś?

- Kiedy kopali kartofle.

- Masz jakieś rodzeństwo?

- Mam brata.

- Gdzie mieszka?

- Na uniwersytecie.

- To Ty, parszywy złodzieju, masz tak uczonego brata na uniwersytecie i nie wstyd Ci?

- Straśnie mi ucony! Urodził się z dwoma głowami, to go trzymają na uniwersytecie w słoju w spirytusie...

Gdy wróciłem z lasu opowiadałem ojcu o owej żmii. Ojciec wypytywał się o szczegóły, które mu chętnie opisałem. Następnego ranka, gdy ojciec wrócił z nocnej szychty, obudził mnie trzymając w ręku węgorza. Powiada do mnie:

- Ja też w nocy złapałem kilka takich żmij.

Ojciec był namiętnym palaczem fajki. Ponieważ stacja Mysłowice była końcową dla pociągów na linii Wrocław-Mysłowice, to cały skład kierowano na boczny tor. Tam zespół robotnic kolejowych czyścił pociąg, aby do Wrocławia mógł odjechać uporządkowany. Ojciec po pracy penetrował takie wagony, aby pozbierać niedopałki cygar, by swą blaszankę na tytoń uzupełnić. W czasie wojny trudno było o tytoń - papierosy kręcone były z namiastek ziół, nazywano je "Wald und wiese" czyli las i łąka. Tego ranka ojciec znalazł sak z paroma węgorzami nieco cuchnącymi, które rybak zapomniał zabrać. Stąd owe węgorze. Podzielił się nimi ojciec z kolegą Zengerem. I tak było przez parę dni przy stole weselej.

Dzieci w czasie wojny goniły też przed domem za piłką, którą sporządzono ze szmat. Graliśmy w piłkę nożną, choć nogi cierpiały od uderzeń ciężką kulą. Popularna też była gra o kulki. Można było kupić różnokolorowe kulki wypalane z gliny i oni grać. Igraszka polegała na tym, że na ziemi robiono wgłębienie i wygrywał ten, który według kolejki ostatnią kulkę wrzucił. Wtedy wszystkie kulki z dołka były jego wygraną. Mistrzem w tej grze był mój starszy brat, Paweł. Wszystkich ogrywał. Umyślił sobie pójść do gimnazjum i za wygrane kulki odkupił od starszych gimnazjalistów wszystkie książki potrzebne w I klasie. Po tym fakcie trapił ojca bezustannie, aby go zgłosił do gimnazjum. W tym czasie sprawa przedstawiała się niezbyt różowo dla prostego kolejarza. Trzeba było wiele za naukę płacić, tak że tylko bogatsi ludzie mogli swoje pociechy posyłać do szkół średnich. Ale brat nie dawał spokoju ojcu i w końcu zdał egzamin wstępny. Wnet stał się prymusem w szkole. Zadręczał nas ciągłym odpytywaniem go słówek łacińskich - i w tej sprawie był niezwykle natrętnym.

Głód zwykle jest złym doradcą. toteż coraz trudniej było władzom utrzymać zgłodniałe społeczeństwo w ryzach. Rok 1918 to już czwarty rok wojny. Nadal jeździło się na tzw. "Hamster" do bogatych wiosek po zboże. Górnicy i robotnicy stawali się w pociągach hardzi wobec żandarmów. W tym czasie rozniosła się zabawna historia wokół postaci pewnego żandarma. Na dworcu zatrzymał kobietę, która od krewnych otrzymała bańkę maślonki. Żandarm zatrzymał ją i włożył do bańki szablę, chcąc stwierdzić czy nie ma w niej bryły masła. A kiedy grzebanie szablą go nie zadowoliło, zakasał rękaw i wsadził rękę po łokieć do bańki. Robotnicy pomogli pieniącej się ze złości kobiecie wsiąść do ostatniego wagonu. Namawiali ją, aby stanęła przy oknie i wylała na żandarma zawartość bańki, gdy pociąg ruszy. I tak się stało. Cały przedział oklaskiwał kobietę i ze wszystkich okien kiwano szyderczo żandarmowi.

Uroczystości urodzin cesarza i cesarzowej obchodzono w Prusach bardzo hucznie. Ja miałem swoisty powód do radości, bo moje urodziny przypadały na dzień urodzin cesarzowej i wtedy było "Schulfrei" - mieliśmy dzień wolny od zajęć szkolnych. Tymczasem - Niemcom zwycięstwo nad aliantami wymykało się z rąk. 3 listopada 1918 roku wybuchło powstanie zbrojne wśród kilońskich marynarzy i ogłoszono Niemcy Republiką. Wystraszony cesarz uciekł do Holandii, a dnia 11 listopada Niemcy poprosili aliantów o zawieszenie działań wojennych, co stanowiło koniec wojny. Ten fakt historyczny poniósł się lotem błyskawicy w szkole. Śpiewaliśmy pieśni antycesarskie. Tak piękna pieśń "O, Tannenbaun" przekręcaliśmy:

...der Keiser hat sich sat gehauen.

Die Kaiserin muss kartofeln schehln

und der Kronprinz muss Granaten drehn.

O sosenko, sosenko,

cesarz dość się nawojował,

Cesarzowa musi ziemniaki strugać,

a następca tronu - granaty toczyć.

Jeszcze inną smętną piosenkę wojskową przekręcano:

Morgenrot, die basokies fressen Brot

Die anderen fresse Placki

da kriegen sie davon sracki.

Zorzo polarna, basoki żerą chleb,

a inni jedzą placki

i dostają z tego sraczki.

W szkole nastąpiło wielkie rozluźnienie dyscypliny, ale na Górnym Śląsku wszyscy odetchnęli spodziewając się poprawy bytu - który tak szybko nie nastąpił...

Wnet też z frontu przyjechał brat mojej matki. Nazywał się Tomasz. Bardzo mu się podobały owe pieśni. Musiałem je ku jego uciesze tak długo śpiewać, aż opanował tekst.

 

cz. 1   cz. 2  cz. 3  cz. 4   cz.5

 

Życie Mysłowic nr 53, 15-30 listopada 1993 r., 5.000 zł.