1992
Życie Brzezinki
Wizyta u pani Wiktorii Ligendzowej
Było restauratorów wielu...
"Wejście na salę było tak jak teraz. Czyli jak jest wejście obok magazynu mąki. Tam była garderoba - wspomina Pani Wiktoria. - W parku było osobne wejście, a jeszcze pod nim - przy murze - była kręgielnia..."
Obecnie jest już zupełnie inaczej. Niewiele osób, związanych z Brzezinką w trwały lub powierzchowny sposób, pamięta dni świetności sali tanecznej u Ligendzy - jednego z bardziej znanych restauratorów dawnej Brzezinki. W chwili obecnej większość kojarzy charakterystyczny piętrowy budynek między Chrzanowską a Oświęcimską z Magazynem Mąki.
Z wejścia od strony parku niewiele pozostało. Do niedawna ceglany kikut terasu wisiał jakby doczepiony do muru. Niewielu pamięta, że w tym miejscu eksponowane schody prowadziły do do wnętrza sali tanecznej. Jednej z popularniejszych sal brzezińskich do końca lat trzydziestych.
Czy budynek ma 150 lat czy też mniej można orzec tylko po przechowywanych przez Panią Ligendzową dokumentach. W roku 1922 właścicielami budynku zostają Ligendzowie. Wspomni o tym fakcie ks. Jan Kudera - pisząc, że w dniu 21 czerwca 1922 roku, kiedy Śląsk wracał do Polski Brzezinka święciła ten fakt "u Ligęzy"...
W 1938 roku wówczas jeszcze Wiktoria Ochman, pochodząca z opolskiego Olesna, dokładnie - z Biskupic, staje się panią Ligendzową.
Wcześniej przyjeżdżała z rodzinnych stron do restauracji Ligendzów, aby pomagać w weselach, większych zabawach. Odtąd wiąże się z Brzezinką, w czasach, kiedy historia parafii spisana przez księdza dziekana Kuderę ciągle jest nieodległą przeszłością.
"Muszę Panu już chyba powiedzieć prawdę, choć może to i dosyć delikatne. Ale wyszłam za mąż za starszego Pana - nie ukrywa zakłopotania Pani Ligendza. - To była rodzinka, wujek. Toż to tak doszło do tego małżeństwa, prawda... Powiedzmy też, że z przyzwoleniem księdza proboszcza Nowoka."
Rozmowa staje się bardzo osobista w tym momencie. Pojawiają się okoliczności, w jakich ksiądz Nowok przyjął wieść o intencji zamążpójścia Pani Wiktorii - najwyraźniej jest to żywe i dość wesołe wspomnienie...
"Sala taneczna u Ligendzy pamięta wiele różnych zabaw: wesele, zabawy ze sportu, rodzinne zabawy, odpusty - ta salka służyła jako "dom kultury i odpoczynku". Była scenka teatralna dla wielu grup przygotowujących przedstawienia. Potem było i kino objazdowe. Konkurentem byli Żabińscy z Janowa, którzy prowadzili tam duże kino..."
Konkurencji nie brakowało też w okolicy - na Hajdowiznie, na Morgach... na Laryszu główny restaurator nazywał się Badura.
Pamięć Pani Wiktorii jest zaskakująca - toteż nieoczekiwanie pojawiają się różne ciekawostki, jak o tych dwu autobusach, które z końcem lat trzydziestych zaczęły łączyć Mysłowice z południowymi gminami. A jest to i dowcipna ciekawostka, gdyż zdarzało się, że ponad miarę zatłoczone pojazdy co rusz nie zatrzymywały się w Brzezince - tak bowiem "nabijali" je mieszkańcy Wesołej, że nie było po co zatrzymywać się tej gminie...
"Było w Brzezince siedmiu restauratorów - wylicza Pani Wiktoria. - Weźmy - pierwsza nasza sala, u Ligendzy. Klimera - obecnie Bar "Śląski", choć niedokładnie bo i ta sala była większa o część dzisiejszego sklepu gospodarczego, i tam był jakiś czas interes podzielony na dwoje właścicieli. Na Chrzanowskiej - Pająk, teraz jest to na przeciw sklepu z alkoholami. Pioskowik - to już cztery, i też na Chrzanowskiej, Na "końcu" - Zubel, to lokal, w którym teraz jest "Stary Dworek". Zapomnielibyśmy o Panu Rudolfie - w jego domu też była restauracja. I siódmy - dworzec. Była restauratorów wielu...
Klientela nie była może szczególna - jak to się porówna z dzisiejszym czasem - w niedzielę, po sumie, jak w takiej restauracji było osiem osób to było wydarzenie. Może też dlatego, że tych siedmiu restauratorów żyło z tego interesu - teraz, znacznie mniej...
Wspomniany przez Panią Wiktorię - Pan Rudolf Górnik nie tyle, że przysłuchuje się naszej rozmowie w domu Pani Ligendzowej, ale co chwilę dorzuca kilka własnych uwag do wspomnień Pani Wiktorii. Okazuje się dosyć pomocny w sytuacji wspomnień - czy raczej odtworzenia zdarzeń - z ówczesnych obyczajów panujących w salach restauracyjnych. Pani Ligendzowej może nie bardzo zręcznie jest powiedzieć, ze czasami dochodziło do utarczek i zwyczajnie - bójek.
"Jeżeli chodzi o obyczaje w restauracjach i miejscach wyszynku to nie brakowało i awantur. Tak zwana "haja" była na porządku każdego spotkania" - zaświadcza Pan Górnik...
"Może nie każdego..." - zastrzega co prędzej Pani Ligendza.
"No, ale często się zdarzały... Gospodarz jednak rzeczywiście pilnował, aby nie przekroczyć miary. Przychodzili jednak i tacy, co lubili zaczepiać. Jak była zabawa w Brzezince to przyjeżdżali z Kosztów, z Dziećkowic, z Imielina i robili "haje". I odwrotnie - brzeziniocy jeździli dalej, aby tam zrobić zamieszanie. W Dziećkowicach bywało, że z gnojoka ich wyciągali..."
Pani Wiktoria zdaje się nie podzielać wspomnień Pana Rudolfa - ten natychmiast zastrzega:
"Nie mówię, że na tyle co teraz było różnych "haji" - ale na każdej zabawie przytrafiło się spięcie. Z tym, że gospodarz - tutaj Pan Ligendza - zwracał uwagę. Często porządek zapanowywał, kiedy pojawiał się policjant. W Brzezince można przywołać nazwisko policjanta Jaworskiego - pojawił się w drzwiach, zaraz cichło, pogroził komu trzeba i był spokój..."
Rozmawiamy o lokalu i Ligendzy, chociaż sala taneczna nie doczekała się - najprawdopodobniej - powrotu do dawnej świetności. A przecież do tego stopnia jest to charakterystyczne miejsce dla Brzezinki, że powstawały pomysły uczynienia z niej miejsca spotkań dla mieszkańców, związków i stowarzyszeń. Taka jest tradycja tego pomieszczenia - inna rzecz, że nie tak łatwo dojść, z kim rozmawiać o takiej nowej funkcjonalności sali. Magazyn na kilka wypowiedzeń nie reagował nawet odpowiedzią...
A historia zamiany lokalu na magazyn mąki jest bardzo zwyczajna. Słaba klientela powojenna - najczęściej spowodowana żałobą, biedą i brakiem potrzeby tak specjalnej jak rozrywka - zmusiły właścicieli do przekształcenia sal w magazyny. To zresztą była powszechna tendencja - nic zatem dziwnego, że i u Ligendzów miał zostać urządzony magazyn. Mówiono o obuwiu, mówiono też o mące. Wcześniejsze komunistyczne samowole wobec pomieszczeń sali, odzyskiwanie pomieszczeń, a do tego zimnowojenne odgłosy o kolejnym konflikcie skłoniły gospodarzy do stworzenia w popularnej ongiś sali magazynu mąki.
"No, i dzięki Bogu, bo ma Pani z czego żyć... A może nie dzięki Bogu, ale dzięki partii..." - żartuje Pan Rudolf Górnik, co zarazem gorszy i bawi Panią Ligendzową.
Moja rozmówczyni przedstawia mi na koniec jeszcze kilka rodzinnych zdjęć. Wielka szkoda, że nie przechowały się fotografie z sali u ligendzy, że nie przetrwały fotografie rodzinne - do tych przede wszystkim miało prawo rodzina, i dlatego też Pani Wiktoria nie mogła nam udostępnić fotografii dawnej Brzezinki widzianej od strony lokalu "u Ligendzy".
Opracowanie
Roman Uzdowski
- podziękowania dla Pana Jana (Rudolfa) Górnika za wszechstronną pomoc.
Życie Mysłowic nr 18 - 1992 r. (cena zł 3.000)